Opowieści Lasku Mogilskiego - 20.01.2007
Jacek Świder - Dziennik Polski nr 17/2007 z dnia 20-01-2007
Foto: AŁ- autor strony
Tutejsza Matka Boska Częstochowska zawsze pozostanie dla ludzi wotum za szczęśliwe ocalenie Krakowa. Maszerowali wynędzniali, w prujących się po brzegach długich i brudnych szynelach. W ocieplonych butach, chyba walonkach, choć dzisiaj - po tylu latach - trudno to sobie przypomnieć. Przybyli na piechotę od strony Ruszczy, bitą drogą, na którą w tych dniach nikt nie wychodził, bojąc się śmierci. Dni były mroźne, czasy niepewne. - Jeden łomotał do drzwi, drugi do okna, nie dało się udawać, że nikogo nie ma w chałupie - tak wizytę pierwszych trzech żołnierzy radzieckich wspomina Franciszka Rosołek z Mogiły. W styczniu 1945 roku, gdy do Krakowa dotarły wojska I Frontu Ukraińskiego, była młodszą z sióstr ukrytych w specjalnie wydzielonej "komórce" przy stajni starego, rodzinnego domu. Dom stał blisko kopca Wandy, w miejscu, gdzie za kilka lat rozpoczęto pomiary pod budowę wielkiej huty. - Słyszało się, że Rosjanie kobiet nie szanują. Jak zbliżał się front, młode dziewczyny pochowane były po stajniach, stodołach i strychach - mówi pani Franciszka i tłumaczy, że choć to Ruscy byli, to i tak człowiekowi żal się wtedy tych sołdatów robiło, bo nie wyglądali najlepiej. Gdy Rosjanie przyszli do rodzinnego domu Franciszki, na początek zażądali wódki. Na to gospodarze z Mogiły byli przygotowani. Po pierwsze - wiedzieli, że czerwonoarmiści lubią wypić; po drugie - wódki mieli pod dostatkiem, bo za Niemca za wszelkie chłopskie usługi i roboty płacono spirytusem. Po wsiach były spore zapasy. Rosjanie usiedli, wypili po szklance i zaordynowali coś do zakąszenia. Dostali jajecznicę, bo nic innego nie było pod ręką i na widoku. Wieści o zbliżających się wojskach radzieckich wzmogły czujność gospodarzy z podkrakowskich wsi - jeżeli ktoś miał zapasy żywności, chował je głęboko. *** - Do mojego domu przyszli bladym świtem i też kazali wódkę na stół stawiać - wspomina Franciszek Rosołek. Zapamiętał z tego najścia więcej szczegółów. Przede wszystkim to, że Rosjanie mieli karabiny na sznurkach. - To nie legenda z tymi sznurkami. Tylko dowódcy mieli u nich skórzane paski - mówi. - Tak było. Franciszek Rosołek zapamiętał też trupy niemieckich żołnierzy w jednym z domów w pobliżu Mogiły. Leżały w wyziębionym pomieszczeniu ograbione z wszystkiego, co mogło mieć jakąś wartość. - Ci Niemcy zginęli w potyczce z Rosjanami - wspomina, choć zaraz się usprawiedliwia, że po tylu latach mógł coś pokręcić. Dzisiaj już nie wie, czy trupy ograbili radzieccy żołnierze czy może polscy cywile. Takie były czasy... Z wojny w 1945 roku, w Mogile bardziej pamiętają przygotowania Niemców do ucieczki niż bezpośrednie walki czerwonej armii z hitlerowcami. Przez długie lata ludzie wierzyli, że to marszałek Koniew uratował Kraków i okolice przed zniszczeniami. - Teraz się mówi, że to całkiem inaczej było, ale żołnierzowi, nawet rosyjskiemu, szacunek się należy - mówi Franciszek Rosołek. - Po latach okupacji czuliśmy, że to jest wyzwolenie - dodaje Franciszka Rosołek. Z przybyszami ze Wschodu zetknęła się kilka lat wcześniej. Niemcy w Mogile - niedaleko klasztoru Cystersów - urządzili obóz. Pani Franciszka pamięta, że trzymali tam ludzi z wielkiego Związku Radzieckiego, ale nie byli to Rosjanie. - Tam siedzą Gruzini - mówiono we wsi. Nikt nie rozumiał języka obcych, ale któregoś dnia jeden z mężczyzn - podczas przypadkowego spotkania przy okazji wydawania posiłku - wręczył Franciszce małą kartkę papieru. Był na niej nieznany adres, w nieznanej części świata. - Może chciał, żeby matkę i ojca zawiadomić - domyśla się pani Franciszka. Wtedy nie wiedziała, co z tym adresem zrobić, a poza tym bała się hitlerowców. Kartkę wetknęła między dwie deski baraku i tak zostało. *** W stronę Krakowa zmierza Armia Czerwona. Ludzie przygotowują się na najgorsze - już wiedzą, że Warszawa zniszczona. Ktoś opowiada o niemieckich ładunkach wybuchowych rozlokowanych w Krakowie, ktoś inny radzi uciekać jak najdalej od miasta, które leży na drodze żołnierzy I Frontu Ukraińskiego. Niechybnie zostanie zniszczone artyleryjskim ogniem... Pod krzyżem, przy drodze z Mogiły do Bieńczyc, gromadzą się mieszkańcy okolicznych wsi. Za dziesięć lat będzie tutaj rosła Nowa Huta - na razie chłopi modlą się o ocalenie domostw, ludzi i zwierząt. Przez wiele lat po wojnie większość Polaków będzie wierzyć, że polscy i radzieccy towarzysze broni uratowali Kraków przed zniszczeniem. Przez wiele lat w styczniu będzie przypominany manewr marszałka Koniewa i bohaterstwo radzieckich telegrafistów, którzy zza linii frontu (z okolic Krakowa) informowali o ruchach niemieckich wojsk. Do znudzenia będzie powielany mit o przeciętym kablu minerskim, którym miał popłynąć impuls rozpoczynający wysadzanie miasta w powietrze. Po latach okaże się (wciąż jest na ten temat wiele opinii i wiele spraw pozostaje niewyjaśnionych), że większość z tych opowieści to lipa - propaganda na użytek polityki ludowego państwa połączonego sojuszem z ZSRR. Pod koniec grudnia 1944 i na początku 1945 roku, przy drodze z Mogiły do Bieńczyc trwają modły. Ustają, gdy przechodzi front. Po wojnie pamięć o tych modlitwach przetrwa w opowieściach najstarszych mieszkańców. Dopiero po 1989 roku wspomnienie o modlitwach o szczęśliwe ocalenie pod krzyżem przy drodze z Mogiły do Bieńczyc trafi do przewodników turystycznych i historycznych opracowań. Jak przekonują znawcy historii Nowej Huty, ten krzyż do dzisiaj stoi na nowohuckim osiedlu obok tzw. szwedzkiego bloku. Dzieje krzyża przy drodze z Mogiły do Bieńczyc potoczą się swoją, zupełnie inną drogą. Będą związane z walką o budowę kościoła w socjalistycznym mieście robotników i inżynierów. Ale to już inna historia... *** W styczniu 1945 roku front omija Kraków szerokim łukiem. W Mogile wycofujący się Niemcy wysadzają w powietrze most na Wiśle, na wysokości cysterskiego klasztoru. Dzisiaj, tuż przy zjeździe z mostu Wandy, w pobliskim Lasku Mogilskim, stoi kaplica. W 1945 roku w tym miejscu pojawiły się pierwsze pielgrzymki mieszkańców Krakowa. Przychodzili, aby podziękować Matce Boskiej za ocalenie miasta. Prowadził ich Tadeusz Lamot. Od mieszkańców Mogiły i pobliskiego Łęgu można usłyszeć, że Tadeusz Lamot był głęboko wierzącym człowiekiem, który już przed wojną upodobał sobie to miejsce na cel pieszych wędrówek. Podczas jednej z pielgrzymek do Częstochowy (w 1928 roku), Lamot kupuje niewielki obraz Matki Boskiej Częstochowskiej wykonany w specyficznej technice - reprodukcja scalona jest z przykrywającą ją szybą. Grupa pielgrzymkowa, której przewodził, wędruje wiślanym wałem z Krakowa do Mogiły. W Lasku Mogilskim obrazek Matki Boskiej zostaje zawieszony na dużym dębie - jednym z trzech rosnących obok siebie. We wspomnieniach mieszkańców pobliskich osiedli ta pierwsza nadrzewna kapliczka po II wojnie światowej będzie bespośrednio związana z najnowszymi wydarzeniami. Te relacje mają "wojenny" charakter. Mówi się o kwiatach umieszczanych pod obrazem w dwóch łuskach po niewielkich pociskach artyleryjskich. Powtarzana jest opowieść o żołnierzach, którzy w 1945 roku właśnie w Lasku Mogilskim mieli się ukrywać przed nadchodzącymi Rosjanami. Na pytanie, czy byli to żołnierze niemieccy czy może polscy partyzanci, dzisiaj już nie można znaleźć odpowiedzi. W tym czasie do klasztoru Cystersów w Mogile powraca ojciec Robert Kuhar. Czas okupacji spędził w Oświęcimiu i Dachau. Ojciec Kuhar w Mogile zamieszkał wiele lat wcześniej, wraz z jugosłowiańskim "desantem" zakonników. Cystersi ze Sticnej przybyli do mogilskiego klasztoru opustoszałego po czasach zaboru austriackiego, aby wesprzeć polskich braci. Tymczasem Tadeusz Lamot głęboko wierzy, że ocalenie Krakowa to zrządzenie opatrzności. Dociera do kardynała Sapiehy z prośbą o błogosławieństwo dla budowy dziękczynnego kościoła w Lasku Mogilskim. Jednak Sapieha dzieli równo - nowy kościół, pod wezwaniem matki Boskiej Dobrej Rady, zostanie wybudowany po drugiej stronie Wisły - w Prokocimiu. Tadeusz Lamot dostaje błogosławieństwo dla budowy niewielkiej kaplicy. Wspomniany ojciec Kuhar, w 1947 roku poświęci pierwszą kaplicę Matki Boskiej Częstochowskiej w Lasku Mogilskim - wotum za ocalenie Krakowa od zniszczeń II wojny światowej. Niewielki drewniany budynek zrobił Jan Figlarz - cieśla z pobliskiego Łęgu (wtedy jeszcze bez elektrociepłowni). Do kaplicy trafia obraz Matki Boskiej Częstochowskiej wykonany techniką haftu na płótnie. Stary obrazek - ten przyniesiony przez Tadeusza Lamota z Częstochowy - znajduje swoje miejsce w szczycie kaplicy - bezpośrednio nad wejściem. Niedługo, na okolicznych polach, rozpocznie się budowa Nowej Huty... W tym samym czasie, w jednej z pobliskich wsi, w domu kultury zostaje umieszczona tablica upamiętniająca heroiczny wyczyn Olgi - radzieckiej radiotelegrafistki. To właśnie ona miała przesyłać do dowódców Armii Czerwonej zaszyfrowane komunikaty pozwalające rozeznać rozmieszczenie niemieckich oddziałów... *** - W 1973 roku doszło do poważnego aktu wandalizmu - mówi oficjalnym tonem brat Albert - cysters opiekujący się obecnie kaplicą w Lasku Mogilskim. - Ktoś strzelał do obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej umieszczonego nad drzwiami kaplicy - tłumaczy. Śrut przebił koronę Matki Boskiej i tylko lekko drasnął jej policzek. - Takie zniszczenia to był Boży znak - twierdzą ludzie w Mogile i chętnie pokazują niewielkie, papierowe reprodukcje rozdawane przy okazji nabożeństw majowych. Widać na nich pękniętą szybę i przestrzeloną koronę. Całość opatrzona jest znamiennym zdaniem: "Oto Matka Twoja...". W tym samym 1973 roku odprawiono nabożeństwo przebłagalne za zbezczeszczenie wizerunku. Dziesięć lat później stara drewniana kaplica nadaje się już tylko do rozbiórki. Czas zrobił swoje - belki przegniły, dach przestał chronić przed deszczem. Ludzie z Mogiły i pobliskiego Łęgu budują, jak to się wtedy mawiało - "w czynie społecznym" - nową, większą kaplicę. Trwa pamięć o historii tego miejsca. W budowie uczestniczy Antoni Rosołek (Rosołków w Mogile mieszka wielu) - działacz "Solidarności" i miejscowy społecznik. - Ludzie zawsze pamiętali, że ta kaplica jest podziękowaniem za szczęśliwe ocalenie Krakowa od zniszczeń II wojny światowej - dzisiaj wspomina tłumy pielgrzymujące z Krakowa do Lasku Mogilskiego. Brat Albert z klasztoru Cystersów (opiekuje się kaplicą) nie kryje, że wciąż mocne jest przekonanie o niezwykłym charakterze tego miejsca. Ma dobre kontakty z najstarszymi mieszkańcami Mogiły i niekiedy notuje ich wspomnienia. - O modlitwach pod krzyżem przy drodze z Mogiły do Bieńczyc niewielu pamięta. Ale Matka Boska Częstochowska w Lasku Mogilskim dla ludzi z sąsiednich osiedli zawsze pozostanie wotum za szczęśliwe ocalenie Krakowa - mówi. W kaplicy organizowane są nabożeństwa majowe i wrześniowy, tradycyjny, mogilski odpust. - Ludzie przyjeżdżają z Krakowa, Proszowic, Kocmyrzowa, Skawiny - nie bez dumy wspomina brat Albert. Wiosną minie 60 lat od ufundowania dziękczynnej kaplicy w Lasku Mogilskim (1947). Starzy wciąż pamiętają, że to wotum za ocalenie Krakowa. Młodsi myślą o przyszłości - niedawno para z nowohuckich osiedli Spółdzielczego i Teatralnego, wzięła tutaj ślub...
|